Kiedy pierwszy raz przyjechałam do Pragi w 2001 roku, zakochałam się w tym mieście i obiecałam sobie, że tu zamieszkam. Udało się. Czy uwielbiam Czechy i nie wyobrażam sobie, że mogłabym żyć gdzie indziej? Totalnie. Czy są rzeczy, których w Czechach nie znoszę? Jak najbardziej.
1. Czeska kuchnia i jedzenie
Jedzenie to dla mnie największy minus mieszkania w Czechach.
Uwielbiam polską kuchnię za to, że jest sezonowa i oparta na świeżych owocach i warzywach. W Czechach… owszem, przy odrobinie wysiłku można kupić świeże szparagi czy czereśnie, ale są dużo droższe niż w Polsce i często importowane.
Kocham zakupy i jedzenie na świeżym powietrzu. W Czechach brakuje mi targowisk i budek z warzywami i owocami na każdym rogu. W Pradze mamy farmářské trhy, ale nie da się tego porównać z klimatem polskiego bazarku, ani pod względem asortymentu, ani cen. Jest drogo i dużo mniejszy wybór.
Tęsknię też za polskimi produktami, takimi jak wędzony twaróg, świeży bób, tanie owoce sezonowe, ogórki małosolne i kiszone bez octu, a nawet poczciwa bułka poznańska.
Brakuje mi również polskich potraw, zwłaszcza street foodu: zapiekanek, gofrów ze śmietaną, świeżych surówek do każdego dania.
Kuchnia czeska jest dla mnie zbyt ciężka, mączysta i tłusta, zbyt mięsna, za mało wyrazista w smaku, nudna, bez polotu, zrobiona z półproduktów, bez świeżych warzyw i owoców. Nie mam ulubionej czeskiej potrawy. Czasem skuszę się na słynny smažák (smażony ser z frytkami), ale wystarczy, że zjem go raz w roku na jakiejś wycieczce, bo szkoda mi wątroby na takie ekscesy.
Z plusów: z uwagi na to, że w Czechach mieszka ok. 100 000 Wietnamczyków, azjatyckie knajpy są tu nawet w mikromiasteczkach. Uwielbiam kuchnię wietnamską i nie wiem, jak bym tu bez niej przetrwała.
2. Dystans i mała spontaniczność
Mimo że nie jestem jakoś szczególnie ekstrawertyczną osobą, w Czechach z początku nie mogłam przyzwyczaić się do większego dystansu między ludźmi. Kiedy poznawałam nową osobę i wydawało mi się, że coś kliknęło i sympatia była obustronna, wymieniliśmy się numerami i… nic. Nikt się nie odzywał. Nie zabiegał o kontakt. Zawsze to ja wychodziłam z inicjatywą. Znajomości rzadko przeradzały się w przyjaźnie.
W Czechach długo przechodzi się na ty. Młodsze pokolenie pewnie ma inaczej, ale dla millenialsów i starszych generacji nadal podstawową formą zwracania się do siebie jest „vykání” czyli forma grzecznościowa. W sytuacji, w której w polskim automatycznie przeszłabym na „ty” (bo jesteśmy w podobnym wieku i pozycji społecznej), w czeskim twardo trzymam się „vy”, nawet jeśli znam tę osobę od lat.
Czesi rzadko odwiedzają się w domach. Domówka to słowo, które trudno nawet przetłumaczyć na czeski, bo takie imprezy nie są popularne. Zapraszanie kogoś w gości też zdarza się rzadziej niż w Polsce. Urodziny, imieniny? Wiadomo, że robimy je w knajpie! Do knajpy idzie się po pracy. Na studiach też piło się w knajpie, bo piwo nie było dużo droższe niż w sklepie. Przesiadywanie w pokoju znajomych w akademiku? Tylko zagraniczni studenci w Pradze tak robili. Czasem brakuje mi tu imprez robionych w polskim stylu: na bogato, dużo, głośno i mocno.
Mój czeski znajomy kiedyś trafnie stwierdził, że Polska to Bałkany Północy. W Polsce wszystko jest „za bardzo”. Polacy są dużo głośniejsi niż Czesi, częściej wyrażają skrajne emocje, od entuzjazmu i zachwytu, aż po niezadowolenie i wściekłość. Częściej niż Czesi są agresywni – fizycznie i werbalnie. Więcej przeklinają. W Czechach dużo częściej z kolei spotykam się z bierną agresją i poczuciem, że ktoś robi mi łaskę.
Jeśli typowy Polak jest dla was gościem z tego mema, to wiedzcie, że za południową granicą mieszka jeszcze więcej ludzi z kamiennymi twarzami.
3. Zaściankowość
Powiedzmy to sobie wprost: Czechy są prowincją. Są małym rynkiem. Małym krajem, który interesuje się głównie sobą.
Czasem jest to miłe, a czasem irytujące. Miłe jest wtedy, kiedy jadę przez Czechy regionalnym pociągiem, a za oknem suną się malownicze wzgórza, miniogródki i uporządkowane wiejskie obejścia. Mam wrażenie, że w Czechach wszystko jest mniejsze niż w Polsce. Nawet znaki drogowe.
Miłe jest wtedy, kiedy ląduję w małym czeskim miasteczku, którego klimat przypomina mi włoską albo hiszpańską prowincję, z renesansowymi kamieniczkami, kocimi łbami i praniem wiszącym nad ulicą. Albo małe polskie miasto trzydzieści lat temu (minus szyldoza). Uwielbiam podróże w czasie, więc dla mnie czeska prowincja, która zmienia się bardzo powoli, to raj. W Czechach – w porównaniu do Polski – bardzo mało się buduje, zwłaszcza na obszarach cennych krajobrazowo.
Prowincjonalne z polskiej perspektywy są nawet czeskie „duże miasta”. Po pierwsze: są po prostu obiektywnie małe. Po drugie: większość z nich ma pięknie zachowane starówkę, przez co brak w nich miejsca na stawianie w centrum wysokich szklanych kloców (owszem, nie jestem fanką Warszawy).
A kiedy zaściankowość Czech mnie irytuje?
Kiedy chcę spędzić tu wakacje i płacę mnóstwo kasy za przeciętne albo wręcz kiepskie warunki – bo nie ma konkurencji, więc nie trzeba się starać. To się na szczęście zmienia, między innymi dlatego, że Czesi zaczynają odkrywać Polskę i jej doskonale zaplecze turystyczne i gastronomiczne.
Kiedy widzę, jak Czesi adaptują trend – nieważne czy w modzie, designie, marketingu czy trend społeczny – który w Polsce znany jest od kilku lat albo już przeminął. Nie ma nic złego w niepodążaniu za trendami (przeciwnie), ale nie lubię sytuacji, kiedy ktoś odkrywa Amerykę i wciska mi rzekome „nowości”.
Kiedy nie mogę kupić jakiegoś produktu, bo albo czeski rynek jest zbyt mały, żeby ekspansja opłacała się marce, albo konkretny produkt nie jest w Czechach dostępny. Albo marża jest dwa razy większa niż w Polsce, jak w przypadku książek w języku angielskim.
4. Poziom obsługi klienta
Przewracanie oczami, ciężkie westchnienia, poczucie, że zawracam komuś d…., bierna agresja, próby drobnych oszustw, dziadostwo za ciężkie pieniądze, brak opcji płatności kartą.
W ten sposób opisałabym nie tylko tylko usługi w branży hospitality w Pradze, w typowych pułapkach na turystów, ale usługi gastronomiczno-hotelarskie w całym kraju. Oczywiście są od tego wyjątki i istnieją w Czechach doskonałe hotele i rodzinne pensjonaty z miłą atmosferą i pysznym jedzeniem, ale ogólny poziom tego sektora jest kiepski.
Kolejna branża, która mogłaby się uczyć od Polski, to banki i operatorzy telefoniczni, zarówno pod kątem asortymentu usług i nowoczesności rozwiązań, jak i tzw. czynnika ludzkiego. Też oczywiście z wyjątkami.
5. Czeska muzyka
Jeśli wybieracie się do Czech na festiwal muzyczny i nie jest to Colours of Ostrava, to generalnie nie ma wielkiej różnicy, na jaki pojedziecie, bo artyści będą zawsze ci sami. Inna będzie tylko kolejność koncertów.
Prowincjonalność Czech przejawia się między innymi w tym, że mamy tu pięcioro wykonawców pop-rockowych na krzyż. Zakładam, że wszyscy się znają.
Do tego czeska muzyka popularna jest straszliwie generyczna – wszystko brzmi dokładnie tak samo, jak wygenerowane przez sztuczną inteligencję. Kiedy słyszę te kawałki w radiu, są dla mnie nie do odróżnienia.
Może w polskim popie jest podobnie? Nie wiem, ogólnie nie jestem fanką popu, ale z tego, co zdarza mi się słyszeć, będąc w Polsce, jest trochę różnorodniej. I wykonawców jest więcej.
Co natomiast Czechom wychodzi, to rap. Polecam.
Tak wygląda mój hejterski kącik po 15 latach w Czechach. Zdaję sobie sprawę, że kwestie, na które narzekam, to trywialne pierdoły. I bardzo się z tego cieszę, bo to chyba oznacza, że nie mam poważniejszych problemów i że życie w tym kraju mi służy.